niedziela, 16 grudnia 2012

Napięcie



Krzysztof Owoc potrafi budować napięcie jak mało kto. Ledwo opadły emocje po nagłym odejściu Adama Muszkiety z redakcji zw.pl, a tu kolejny news, że oto panowie będą o tej sytuacji rozmawiać. Wyznam, że było to dla mnie niemałe zaskoczenie - doskonale pamiętam nie do końca elegancką wymianę zdań pomiędzy blogerami, np. gdy Adam Muszkieta napisał na blogu, że Krzysztof Tarka ma zamiar zostać burmistrzem; tych różnic zdań było zdaje się więcej. Wywiad okazał się sensacją i pociągnął za sobą wiele komentarzy. I tu kolejna niespodzianka, bo oto doprawdy… nikt w tym mieście nie podejrzewał, że zw.pl jest przychylne ratuszowi, no może z wyjątkiem zawsze czujnej Pani Janiny Grzyb. No cóż, znacznie podniosła się moja samoocena bo ja od zawsze wiedziałam o tej nieskrywanej sympatii między Ratuszem a Redakcją. Ba, doskonale potrafię także rozpoznać zainteresowania, nazwijmy je politycznymi, blogów i portali wschowskich, np. nikt chyba (przynajmniej ci, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem)
 nie podejrzewał frakcji wyrzutowej czy bezkresu o popieranie władz miasta:)

 

 W zw.pl ta bezstronność nie przeszkadza mi tak bardzo, dlatego, że rzadko ten portal zdobywa się na publicystykę a raczej ogranicza się do informacji. Oczywiście możemy zastanawiać się nad jakością newsów, albo ich wymownym brakiem. Weźmy roztrząsaną przez całe miasto sytuację remontu dachu w SP nr 2 i informacje o tym, że firma wykonująca tę pracę nie podołała zadaniu, że splajtowała, oszukała itp. Oczekiwałoby się od portalu informacyjnego, że ktoś się tym tematem zajmie. Utrudnienia w ruchu związane z jedynym czynnym wejściem na teren szkoły dają się przecież we znaki wszystkim, którzy przejeżdżają ul. Wolsztyńską - niecałe dwa tygodnie temu doszło na przejściu dla pieszych do wypadku (tylko o tym jest mowa na zw.pl), który - nie oszukujmy się - był spowodowany zakorkowaną drogą; zresztą polecam wybrać się na przejście przed ósmą rano, kiedy dzieci wchodzą na pasy nie patrząc czy zbliża się jakiś pojazd czy też nie a od święta pojawia się policja bądź straż miejska.  Dlaczego dziennikarze zw.pl nie podejmą tego tematu? Jest niewygodny dla miasta, stawia burmistrza w złym świetle? Świadczy o nieudolności naszych urzędników, którzy nie potrafią rozwiązać tego problemu?  

 

Wróćmy jednak do tragicznej postaci Adama Muszkiety, w końcu to jego osoba jest bohaterem mojego wpisu. Fanką Pana Adama nigdy nie byłam, chociaż będzie mi brakowało SPP. Rzadko zgadzałam się z opiniami, przemyśleniami redaktora zawartymi na jego blogu, zdecydowanie  bardziej odpowiada mi tok myślenia pana Klana. Jednak do  redaktorskiej pracy pana Muszkiety zarzutów nie mam. Dlatego… Muszę przyznać, że zaskoczył mnie fakt, iż pracodawca pana Muszkiety zwalnia go od tak, i to na dwa tygodnie przed świętami! Szokuje mnie, że panowie redaktorzy pracują na umowach śmieciowych, zwłaszcza, że pracują  dużo i w weekendy. Szokuje mnie fakt, że nie przyjmuje się reklamy chcącego ją zamieścić klienta (jakiekolwiek nie byłyby jego preferencje polityczne). Wiadomo  jednak, że to już dzikie prawo prywaciarza. Rozumiem żal i chęć pokazania tych praktyk światu.

 

Z drugiej strony Pan Muszkieta siedział i taplał się w tym bagienku ponad dwa lata i nie zauważyłam, żeby kiedykolwiek sygnalizował  te problemy, powiedziałabym, że wręcz przeciwne. Dlatego trudno podejrzewać pana redaktora o obiektywizm. Szkoda, że w tych wszystkich komentarzach nikt nie zastanowił się nad tym, że to jednak trochę małostkowe.

 

Jakkolwiek życzę panu Adamowi powodzenia i szczerze liczę na jego dalszą aktywność, to będę jeszcze długo podchodzić do jego tekstów i rewelacji ostrożnie. 

wtorek, 4 grudnia 2012

Dziwne miasto


        Dzięki uprzejmości zw.pl miałam możliwość obejrzeć relację (a w zasadzie jej fragmenty) z kolejnego posiedzenia Rady Miasta. Dzięki temu mogłam przez moment być świadkiem wymiany zdań między Panią Magdaleną Nowacką, mieszkanką Wschowy, a burmistrzem, Krzysztofem Grabką. Ta drobna kobietka (swoją drogą przemawiająca bez mikrofonu, bo dla plebsu nie ma nagłośnienia, zresztą kto tam jej słuchał, skoro radni w najlepsze opowiadają sobie anegdoty z życia prywatnego), otóż ta pani odważyła się przyjść na sesję i zadawać niewygodne pytania, do czego Pan Burmistrz raczej nie jest przyzwyczajony, co niestety okazywał traktując swego rozmówcę oschle i z dużą dozą ironii. Rozumiem burmistrza, w końcu poświęcił sporo czasu na to, aby zwalczyć opozycję w mieście, a tu przychodzi taka i jątrzy. Przecież wiadomo, że z ławy publiczności wyłoni się Pani Urszula Chudak (z dużą laurka w kształcie serduszka), aby opowiedzieć o raku szyjki macicy i przy okazji podziękuje za wyjazd na konferencję poświęconą temu tematowi (za drzwiami powinien jeszcze czekać zespół pieśni ludowych i grupa opłaconych klakierów wiwatujących na cześć naszych włodarzy). Ten stały element dekoracji jest  jak najbardziej pożądany i zwykle dla naszej małej demokracji wystarczał. A tu przychodzi taka nie wiadomo skąd i po co, która występuje w jakiejś tam „kawie czy herbacie” (czytaj: rozmowie przy szklance wody) i mąci. Mąci i miesza właśnie wtedy, kiedy burmistrz ma w końcu sukces, SUKCES, wspaniałe pierwsze miejsce miasta i miano prymusa innowacyjności. Ta sytuacja mocno mnie rozbawiła, zwłaszcza w obliczu tekstów pojawiających się na blogach R. Klana czy Frakcji Wyrzutowej czy w końcu na bezkresu (tekst A. Strawczyńskiej) dotyczący sytuacji politycznej we Wschowie.

Nie ma już czego analizować - wszystko wydaje się już z góry przesądzone - następne wybory wygra nowy stary burmistrz i dlatego kompletnie nie rozumiem jego nerwów. Opozycja w postaci SOS to żadna opozycja i retoryka, jaką przyjmują (podobna do polskiej prawicy) dociera do niewielkiej ilości osób. Zresztą nie wiem co właściwie proponują, jakie mają pomysły na  Wschowę, ponieważ swoje wystąpienia kończą zwykle na opisywaniu tego co jest nie tak i kto za to odpowiada. Miłosz Czopek został już pozbawiony wiarygodności i mimo, że to zdolny człowiek, szans - w powszechnym odbiorze - nie ma w zasadzie żadnych. Jest jeszcze lewica i jej romantyczna twarz w postaci Frakcji Wyrzutowej - to moje ulubiona część, bo przynosi wiele radości i poprawia nastrój - ale to trochę za mało, żeby rządzić miastem. W sumie chętnie oddałabym panu Owocowi kierownictwo nad CKiR i zobaczyłabym, co z tego wyjdzie. Skrzydło lewicowe, reprezentowane przez  Pana Mazura jest przewidywalne, nudne i na pewno nie porwie tłumów. O grupie pana Kowalczyka mówić nie zamierzam, bo to przecież ludzie burmistrza. Możemy założyć, że powstanie jakaś nowa grupa, która obecnie się gdzieś w tajemnicy tworzy, to jednak mało prawdopodobne.

Nie jestem fanem obecnej władzy, ale właśnie dlatego chcę, aby Pan Grabka ponownie wygrał wybory i wziął w końcu odpowiedzialność za wszystkie do tej pory podjęte złe decyzje. Sytuacja z roku na rok będzie się pogarszać, przetrwają tylko te gminy, które mają jakiś pomysł na siebie, który konsekwentnie wprowadzają w życie. Takiego pomysłu ciągle rozpaczliwie nam brakuje, czego nie można powiedzieć o wschowskich blogerach i dziennikarzach obywatelskich (polecam doskonały tekst A. Strawczyńskiej na Bezkresu). Kiedy już sięgniemy dna, pozostanie nam tylko już jedna droga, w górę. Poczekam i być może  po raz pierwszy  oddam głos z radością i nadzieją na nowy początek.

Na marginesie, chciałabym zaapelować do redakcji zw.pl, aby stworzyła podstronę, na której obrady Urzędu Miasta i Rady Powiatu będą stale dostępne, a nie tylko w czasie rzeczywistym. Ludzie, kiedy my mamy to oglądać? W pracy?

piątek, 16 listopada 2012

Face to facebook


Muszę się z czegoś zwierzyć, a wyznanie to może być dla niektórych szokujące… Nie cierpię facebooka, wprawdzie mam tam konto, ale kompletnie nie potrafię poruszać się w facebookowym światku. Nie potrafię zamieszczać zdjęć tych własnych i tych śmiesznych z Internetu. W ogóle idea dodawania, komentowania, lajkowania jest mi dość obca. Ostatnio mąż (uzależniony od faceeboka) otworzył mi zaproszenia od znajomych, bym potwierdziła te, na których mi zależy. Podziwiam te wszystkie osoby, które codziennie zamieszczają na stronie kilka informacji, przemyśleń, złotych myśli  i w ten sposób docierają do ludzi. Ogólnie wstydzę się swojej nieporadności i nie ujawniam jej, bo nie znam drugiej takiej osoby jak ja.

Niestety, mój problem zamiast ulegać przedawnieniu jest z dnia na dzień bardziej naglący, bo oto ludzie często rezygnują z poczty elektronicznej i wysyłają informacje przez facebooka, instytucje publiczne informują nas przez niego o ciekawych wydarzeniach,  ba z niektórymi  osobami mogę skontaktować się tylko tam. Dodatkowym przytłaczającym argumentem jest ten, iż życie wschowskiej elity kulturalnej i sportowej przeniosło się na salony facebooka. Oto  wschowski Wydział Promocji i Rozwoju zaprosił wschowian do określenia swoich gustów muzycznych, tak by łatwiej spełniać nasze muzyczne marzenia podczas np. Dni Wschowy. Pomysł ciekawy, dobry i potrzebny. Ta swoista ankieta  pozwoli wszystkim malkontentom  wyartykułować swoje potrzeby, a urzędnikom stworzy okazję do urządzenia imprezy zgodnej z oczekiwaniami mieszkańców. Nie  zawsze mieszkańcy podchodzą do propozycji wydziału  poważnie, czasami jakby ignorują informacje o ograniczeniach finansowych, mamy także problem z czytaniem ze zrozumieniem bo proszono nas o określenie gatunku muzycznego, a wszyscy podajemy konkretne nazwy zespołów. Mimo to kiedy spoglądam na nasze wschowskie propozycje to serce mi rośnie, że jednak jest w narodzie duch i nadzieja. Mamy całkiem dobry gust muzyczny, a wybór kapel potwierdza dlaczego nie ruszyliśmy na koncert Zjednoczonego Ursynowa. Gdyby jeszcze miasto znalazło pieniądze  i zaprosiło np.  Strachy na Lachy to zapomnę o obelisku czy o wpadkach CKiRJ

 A co do wpadek to oto znów na facebooku pojawiła się informacja od WSTK a dotycząca wpisów znanego wszystkim anonima. Otóż osławiony anonim (bloger Owoc nawet konkretnie określa jego personalia) urządza na oficjalnej stronie CKiR połajanki szkalujące zespół. Smutna to sprawa zwłaszcza, że wpisy anonima już kolejny raz stanowią sedno naszych dyskusji, a włodarze  miasta na ten temat milczą. Sprawa jest tym bardziej kontrowersyjna, że Centrum jest instytucją odpowiedzialną za dobre kontakty, wspomaganie  drużyny. Powoli zaczynam tracić argumenty, które należałoby  wykorzystać do obrony tej instytucji.

Zdaje mi się, że aby nie wylecieć z blogerskiego obiegu muszę polubić  facebooka  bo wbrew informacjom o końcu portalu nasze życie powoli się tam przenosi.

niedziela, 11 listopada 2012

Marsz


Amerykanie po bardzo gorącej kampanii wybrali swojego prezydenta. Podobnie jak wielu z nas mam już dosyć informacji o tych wyborach  i nie to będzie dzisiaj tematem moich rozważań. Moja fascynacja dotyczy zaangażowania  przeciętnego Amerykanina w wybory i sposobu świętowania zwycięstwa ich kandydata. Dziwi mnie to jak wielu Amerykanów przekazuje datki na kampanię prezydencką, podziwiam ich zaangażowanie w pracę sztabów wyborczych. Z zainteresowaniem przyglądałam się ogródkom w których stawiano plakaty czy banery kandydatów. Mimo wielkiej tragedii, jaką było tornado, dla każdego Amerykanina nawet mieszkającego na zniszczonych terenach, logicznym było uczestnictwo w wyborach. Możemy im tylko pozazdrościć frekwencji i radosnej atmosfery na ulicach amerykańskich miast po zwycięstwie Obamy.  W chwili sukcesu szukają miejsc by spotkać się i wspólnie świętować.

 Przypominam, że w Polsce odbywa się kilka kampanii społecznych - zwykle miesiąc przed wyborami – podczas których namawia się przeciętnego Polaka do oddania głosu, a i tak nasza frekwencja niemal nigdy nie przekracza progu 50%. Słyszę potem te same zdania powtarzane podczas kolejnych wyborów: „A mnie tam polityka nie interesuje”, albo „Mój głos i tak nic nie zmieni” czy „Nie mam na kogo głosować”. W takich chwilach zazdroszczę Amerykanom właśnie tego, że pełnymi garściami chcą i potrafią korzystać z daru, jakim jest demokracja. Nie przypadkowo piszę o tym dzisiaj, 11 listopada, w najważniejszym dniu dla każdego Polaka. To doskonała okazja do tego, aby wspólnie zademonstrować siłę Polski, naszą wspólnotę i radość z okazji odzyskanej Niepodległości. Szansa na to jest nam jednak odbierana – moment, w którym ulicami Warszawy ruszy dwanaście różnych manifestacji nie pomaga w świętowaniu, a święto to czyni karykaturalnym. Nikt już nie czeka na  marsz radości, ale w napięciu oczekuje burd i bitew. Przywołajmy kolejny raz Amerykanów i ich święto 4 lipca, czas zabaw, festynów, korowodów i pokazów sztucznych ogni. Nie słyszałam nigdy, żeby zwolennicy demokratów  i republikanów świętowali  w tym dniu osobno.  Doskonale rozumiem,  że łączy się to z faktem, iż demokracja amerykańska ma ponad sto lat, a nasza tylko dwadzieścia parę, a zatem czy i my kiedyś dojrzejemy?

niedziela, 4 listopada 2012

Jesienna smuta



1 listopada jak co roku jestem u swoich najbliższych na cmentarzu. Dla mnie nie jest to święto smutne czy przygnębiające. W moim domu w tym dniu nie tylko wspominamy tych, którzy odeszli, ale spotykamy się z dalszą rodziną. Siedzimy wspólnie z dawno niewidzianymi kuzynami, ciotkami, niektórych z nas już nie ma, ale biegające dzieci przypominają, że wszystko idzie do przodu. W tym roku nie opuszczała mnie jednak myśl, że gdzieś w Polsce kilka rodzin stoi nad grobem swojej najbliższej, ukochanej osoby i nie ma pewności , kto spoczywa w tej mogile. To tym bardziej nieprzyjemna sytuacja, że za ten stan rzeczy odpowiada moje państwo i władza, która kolejny raz przypomina, że do swoich obowiązków nie dorosła. Już dawno nic nie wstrząsnęło mną tak jak konferencja prasowa córek prezydenta Kaczorowskiego, które opowiedziały o tym jak doszło do błędów w identyfikacji zwłok ojca, jak dużo je kosztowała ta sytuacja, niepewność, kolejny pogrzeb. Niestety  nie usłyszały od premiera, pani marszałek a w końcu od ministra Arabskiego przeprosin za zaistniałą sytuację. Nikt z wymienionych osób nie poczuł się również w obowiązku, pojawić się na pogrzebie i chociaż w ten sposób uszanować zmarłego. Do tego wszystkiego wpadka Rzeczpospolitej i zaskakujące wnioski prokuratury (zamachu nie było, ale badanie na obecność trotylu jeszcze się nie zakończyło?) kolejny raz stają się przyczynkiem do dyskusji, oskarżeń, dzielenia Polaków. Kondycja naszego kraju, w sytuacji rozprzestrzeniającego się kryzysu, zamiast dawać mi poczucie bezpieczeństwa raczej doprowadza mnie do rozpaczy. To wszystko potęguje u mnie poczucie obezwładniającej jesiennej depresji, pisać się nie chce.

niedziela, 28 października 2012

Jest super


Po opiniach na mój temat wyrażanych  przez Panie organizatorki Wschowskiego Kongresu Kobiet miałam ochotę porzucić bloga. Ujawniać się nie zamierzam, bo piszę tu i teraz  dla siebie, a jeżeli przy okazji ktoś lubi czytać i podglądać moje myśli to mi to nie przeszkadza. Ba, chętnie nawet podyskutuję. Wolałabym jednak aby nikt nie próbował zgadywać kim jestem, co robię, gdzie pracuję bo z moim pisaniem nie ma to zbyt wiele wspólnego. Staram się nie oceniać np. Pani Chudak jako osoby (chociaż chwilami palce skaczące po klawiaturze świerzbiły), a oceniam ją jedynie jako organizatorkę wydarzenia publicznego. Tyle w sprawie wytłumaczenia mego długawego milczenia.

            Gdy ja biłam się z myślami nastąpiło tąpniecie i  mamy nowego prezesa PZPN i to prezesa bliskiego mojemu sercu. Wprawdzie byłam fanką Romana Koseckiego, ale Zbyszek Boniek był zaraz po nim. Dlaczego tak się cieszę?  Ano dlatego, że Lato odeszło i zabrało letnie towarzystwo zostawiając sporo kasy. W końcu mamy prezesa, który włada i to płynnie więcej niż jednym, ojczystym językiem. Jest nadzieja dla młodych, zdolnych piłkarzy. Jest okazja by za sprawą cenionego w świecie sportowca polska piłka wyszła z cienia. Jest szansa by skruszyć beton. Spokojnie,  zdaję sobie sprawę, że to wszystko to tylko nadzieje, ale szansa jest.

piątek, 19 października 2012

O kongresie po raz ostatni...


Po obejrzeniu kolejnego, najnowszego wydania programu Rozmowy przy szklance wody straciłam całkowicie nadzieję, że Panie organizatorki są gotowe na jakąkolwiek dyskusję z osobami-kobietami mającymi odmienne zdanie. Przykre, ale nie zaskakujące.   Najbardziej w całej dyskusji zainteresowały mnie wnioski dotyczące kongresu, który właśnie się odbył, ale też tego, który dopiero ma nastąpić. Oto one:

1. Powinniśmy mieć większą salę umożliwiającą swobodną dyskusję (zgadzam się).

2. Powinno być więcej czasu na wspomniane swobodne dyskusje (popieram).

3. Musimy upiec więcej sernika.

To by było na tyle…

            Szczęśliwie pan redaktor zareagował na czas i dopytał dlaczego na kongresie było tak mało młodych kobiet? Odpowiedź - moje drogie młode koleżanki - jest pewna, jedyna i słuszna: same jesteśmy temu winne, bo nie chciało nam się dobrze zaplanować czasu - wiadomo: gary, pranie, kiszenie kapusty, obieranie ziemniaków, itp. A może… a może nie było nas dlatego, że nie było ani jednego panelu dla młodych mam, dla młodych dziewcząt? Skąd to wiem, skoro nie byłam? Bo jako jedyna chyba w tym mieście z uwagą i zainteresowaniem obejrzałam konferencję prasową zorganizowaną przez nasze panie, na której cała oferta została w pełni zaprezentowana.    I znów gorycz przeze mnie przemawia, znów nie umiem cieszyć się życiem!

            Kolejna kwestia to kobiety sukcesu we Wschowie - takich nie ma, no chyba,  że do kolejnego kongresu  same się zgłoszą. Dlaczego zatem nasze panie nie zadadzą sobie pytania: "Dlaczego  w naszym mieście nie ma kobiet sukcesu?".  

            Na koniec trochę prywaty: smutne jest to, że kongresmenki nie czytając mojego bloga są świecie przekonane o tym, że nie posługuję się swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Wiedzą, że nie byłam na kongresie (tego faktycznie nie da się ukryć, skoro nie było tam młodych kobiet, a ja jestem po trzydziestce). Są pewne, że jestem prawdziwym zoilem. A co najboleśniejsze… one wiedzą, że nie działam społecznie. Wiem, ale nie powiem - prawie jak Kaczyński.  Nie chodzi mi o to, żeby dyskutować tu o kongresie przez pryzmat tego  kim jestem, jaka jest moja sytuacja czy historia, ale aby dyskutować o poglądach. Publiczne zabieranie głosu w naszym mieście nie jest rozsądne - bloger Krzysztof Owoc odważył się na kilka krytycznych uwag pod adresem CKiR-u i jak skończył? Skończył jako "zgniły owoc". Dlatego dyskutujcie z argumentami a nie osobami, które je wypowiadają. No chyba, że się boicie krytyki i w ostateczności jesteście gotowi nasłać ludzi proboszcza albo ruską mafię…

            Podsumowując, nie zawsze ilość świadczy o jakości, trochę samokrytycyzmu drogie panie a następnym razem będzie jeszcze lepiej.

            Pozdrawiam i już bez goryczy,  życzę powodzenia i czekam na następny kongres.

czwartek, 18 października 2012

Polacy… nic się nie stało


We wtorkowy wieczór jak wielu Polaków (i mam tu głównie na myśli tę męską część Polski, niestety) usiadłam przed telewizorem w oczekiwaniu na mecz. Tym razem nastawiona na totalną klęskę polskiej reprezentacji. Przez cały dzień walczyłam, a muszę dodać, że był to wysiłek nie lada, by nie ulec emocjom i tradycyjnemu nadmuchiwaniu balona przedmeczowego. Nie oglądałam archiwalnych nagrań, gdzie osiągamy zwycięstwa, nie słuchałam wypowiedzi panów, którzy wbrew logice wierzyli w nasz sukces. Po prostu odłączyłam się po raz pierwszy od tej romantycznej natury Polaków, wierzących w footbolowy cud nad Wisłą. Już po Euro obiecałam sobie, że pieśń "Polacy, nic się nie stało" nie będzie już więcej moim hymnem. Dziecko śpi, kolacja przygotowana, czekam, a właściwie czekamy bo towarzyszył  mi współmałżonek. I żadne z nas nie spodziewa się jeszcze, że zaraz będziemy świadkami kolejnej, polskiej katastrofy, do której się jeszcze dokładamy, finansowo (podatki płacę straszne).

Pierwsze informacje o wodzie na boisku przyjęłam z uśmiechem, za żart normalnie wzięłam. Pamiętając mecz z Grekami przypomniał mi się zaraz incydent z dachem. No tak, pada. Informacja, że mimo ulewy dach nie był używany,  tak bardzo mnie nawet nie zdziwiła, wiadomo dziki kraj. Jednak po godzinie oczekiwania, kiedy kolacja wystygła, a dziecko pod wpływem głośno wyrażanych żalów na chwilę przebudziło się, nerwy puściły. Rozlały się i nie chcą odpuścić do dziś. No bo jak można wytłumaczyć sobie, że dach choć jest to go nie ma, jak można wytłumaczyć, że nikt z organizatorów nie ma na tyle godności, aby wziąć za tę porażkę odpowiedzialność. Jak można pogodzić się z faktem, że prezes Lato występuje do rządu, czyli do nas o… odszkodowanie! Wzrasta we mnie agresja i żal… i co… i nic. Pozostaje mi wylać to co we mnie siedzi na swojego bloga, czyli skorzystać z terapeutycznej roli mojego pisania.                                                           

Oczywiście mimo naszego oburzenia minie kilka dni i o sprawie zapomnimy. Jestem prawie przekonana, że nikt za zaistniałą sytuację nie odpowie. Dzięki Bogu mecz był fajny i powoli odzyskuję wiarę w nową, lepszą reprezentację, która przy większym deszczu nie będzie miała niestety gdzie grać. Smutne, ale takie polskie.

środa, 17 października 2012

Do organizatorek Wschowskiego Kongresu Kobiet


Droga Pani Organizator

Po pierwsze kiedy organizuje się działania korzystając z publicznych pieniędzy, nie powinno Pani dziwić, że osoby   do których te pieniądze  należą  czyli członkowie lokalnej społeczności dyskutują nad jakością ich wydawania i zasadnością ponoszenia tych kosztów.

Cieszę się, że Wschowski Kongres odbył się i że będzie kolejny ale skoro prawdziwa cnota krytyki się nie boi niech skorzysta z okazji i wyciągnie z tej krytyki konstruktywne wnioski.

Jeżeli chodzi o forum to tak, moim zdanie tematy były odrealnione, ale w tym znaczeniu, że nie skupiały się na największych problemach wschowskich kobiet, bo zdaje się że to był Wschowski Kongres Kobiet. Nie pojawił się np. temat bezrobocia co jest istotnym problemem, emigracji i powrotu do niczego, ucieczki ze Wschowy młodych kobiet, braku perspektyw. Prezentacja kobiety sukcesu nie dotyczyło wschowskiej przedstawicielki, chociaż w ciemno jestem w stanie wymienić kilkanaście mieszkanek Wschowy, których historii bym wysłuchała. Organizatorki całkowicie zapomniały, że kobietami są również Panie w wieku 20+, 30+, 40+ i takich w zasadzie nie było. Zapomniano i pominięto matki i ich codzienne problemy i umożliwiono bodaj pierwszy raz dyskusji i przedstawienia swoich problemów  w szerszym gronie.  Mówią panie o równości i feminizmie, a nie pojawia się ani jedna forma prezentacji wschowskim kobietą, w jaki sposób maja one znaleźć się na listach wyborczych, skąd zdobyć pieniądze na kampanię i dlaczego muszą głosować ( tu myślę zwłaszcza o tych najmłodszych dziewczynach). Nie ma najważniejszego tematu: jak w takim natłoku pełnić role świetnego pracownika, mamy i dobrej żony przełamując fałszywy obraz tworzony przez panie pokroju perfekcyjnej pani domu. Mogę wymieniać tak bez końca dlaczego? Bo mam trzydzieści parę lat i nie znalazłam na wschowskim kongresie kobiet żadnego tematu dotyczącego mnie, ba pracując w bardzo sfeminizowanym środowisku wśród kilkunastu współpracowniczek żadna z nas nie znalazła nic interesującego, a są to panie w przedziale wieku 25-45 lat .

Oczekując na kolejny Wschowski Kongres Kobiet będę wierzyć, że tym razem będę uczestniczyć w nim z wielka nadzieją i zaciekawieniem, tym razem tak nie było.

             

czwartek, 11 października 2012

Cud miód



Dzisiaj jadąc do pracy usłyszałam "cud miód" piosenkę, dzięki niej przez cały dzień byłam w doskonałym nastroju. Cóż to za objawiona pieśń? To dzieło pod tytułem Glanki i pacyfki, które  stworzył  Artur Andrus. Szczerze polecam jako doskonały materiał z okazji zbliżającego się Dnia Tolerancji,  a przyda się również podczas marszu z okazji kolejnej rocznicy 11 Listopada. O przepraszam, zapomniałam o tym, że mieszkam w Polsce i powinnam przyzwyczaić się do  komplikacji. Przypominam  więc, że to nie będzie jeden marsz, ale już co najmniej dwa, i myślę tu o tych medialnych warszawskich marszach. W oczekiwaniu na listopadowe zadymy zorganizowane przez prawdziwych Polaków, posłucham mojej piosenki i postaram się do tego przygotować. Polecam.


środa, 10 października 2012

Świat zwariował


Zacznijmy od naszego lokalnego podwórka. Pierwsza zaskakująca informacja dotyczy likwidacji naszego sądu. Od kilku dni sądu nie mamy i… i nic. Nie zauważyłam jakiegokolwiek poruszenia, ani wśród władz, ani wśród mieszkańców, wszyscy przyjęli to z zaskakującym spokojem. Może dlatego, że wmawia się nam, iż zmiany mają charakter kosmetyczny, w co osobiście nie wierzę. A może powodem takiej apatii jest coraz mniejsze zaangażowanie społeczności lokalnej w nasze wschowskie sprawy, a to dobrze nie wróży…

 Kolejna zaskakująca sprawa to historia pewnego obelisku. To sprawa wielce tajemnicza i  z tego miejsca dziękuję Pani Grzyb,  bo mimo obracania się w kręgach wschowskich nauczycieli, nic o uroczystości nie wiedziałam. Zresztą zdaje się, że  niewiele też wiedzieli nauczyciele, w których imieniu pomnik odsłonięto. Podczas uroczystości najważniejsza była Pani prezes ZNP i Wielki Gość, Przewodniczący Broniarz, który jeździ po kraju, odsłania i przecina wstęgi, a tymczasem Rząd ostro miesza w Karcie Nauczyciela.  Uważam, że we Wschowie było i obecnie jest wielu dobrych nauczycieli, godnych wspominania i naśladowania, jednak ten obelisk ma sie nijak do tego wspominania. Inna sprawa to kwestia pomnikomania we Wschowie. Oto mamy kolejny pomnik, brzydki, banalny i niedopracowany, a do tego sowicie opłacony (nikt nie chce się przyznać jaki był koszt przygotowania tego monumentu). W sytuacji, kiedy to w Szkole Podstawowej nr 2  tworzy się trzydziestoosobowe klasy pierwsze (proszę sobie wyobrazić na czym polega praca jednego nauczyciela z taką grupą uczniów, którzy właśnie poznają alfabet) i narzeka się na brak pieniędzy, darowanie jakichkolwiek funduszy na  obelisk jest po prostu nieetyczne!

Kolejny szok - tym razem dotyczący kwestii ogólnonarodowych: Tuskowi spada, Kaczyńskiemu rośnie. Licząc ostatnie wpadki PO nie powinno mnie to dziwić, a jednak…

Najbardziej szokują mnie polscy celebryci. Do klasyki przejdzie z pewnością rozwodząca się Kasia Figura. Wielkie wyjście z cienia, mąż terrorysta, ona biedna bita maltretowana, opowiada o tym w kolorowej gazecie. Sesja i wstrząsające wyznania w gazecie za 2 zł oraz łzy w programie Tomasza Lisa wystarczą do tego, by gwiazda trafiła na sztandary feministek. Niestety, nikt nie zapytał jeszcze o wersję męża, ale wiadomo co babski bokser może mieć do powiedzenia, bo to że nim jest wiemy wszyscy doskonale. Pani Środa przedstawia  K. Figurę jako  męczennicę i pociesza inne ofiary stwierdzaniem, że ładnym i bogatym też się takie dramaty zdarzają. Pocieszenie to nie lada. Wszystko okraszone zdjęciami, na których zbolała Figura pokazuje smutek. I co z całej tej szopki zostaje dla takiej zwykłej kobiety z małej mieściny, dręczonej przez męża, sadystę? Pozostaje i kołacze w głowie myśl - "Skoro taka gwiazda przez tyle lat męczyła się mając pozycję i pieniądze, to co mogę ja?". Zdaje się, że wszyscy przeoczyli problem z alkoholem - pani Kasi mówi o jeździe po pijanemu, i nie to jest najgorsze ale to, że mąż oprawca informuje o pijanej żonie za kierownicą miejscową policję. To prawdziwy drań, a kolejna jazda po pijaku to konsekwencja ciężkiego życia…

To jednak nic w porównaniu do skandalu  tygodnia, a może nawet roku. Zdrada i to ze strony Agenta Jej Królewskiej Mości. Zdrada  ze strony mężczyzny, obiektu pożądania. A mówiły feministki, że Bond, James Bond to szowinista, bawidamek i samiec o przerośniętym ego. Nie słuchałam! Głupia! Oto bowiem okazuje się, że James, zdradził mnie, tradycje i Martini - teraz w barze żłopie piwo. Sorry Bond wiem, że nieźle za takie reklamy płacą, ale tego Ci  nie wybaczę…

środa, 26 września 2012

Zdrowie, kreatywność, ściema,,,


      Przed nami najważniejszy, nasz jedyny, niepowtarzalny, wschowski kongres kobiet. Organizatorkami spotkania są wschowskie radne i działaczki, które w bardzo malowniczy sposób przedstawiły nam swoje plany na konferencji prasowej. Pani  Urszula Chudak pomyślała sobie, co tam Rio czy jakaś tam Warszawa i Zielona Góra - jak kongres to tylko we Wschowie. Kongres jest jak najbardziej profesjonalny i będzie podzielony na panele dyskusyjne. Całość działań ma nas, wschowskie baby i babeczki, zaktywizować. Dobór wykładów każe jednak postawić pytanie do czego to spotkanie ma nas zmobilizować i na jakie problemy mieszkanek Wschowy jest odpowiedzią?

            Pani senator Hatka ma opowiadać o tworzonych aktach prawnych dotyczących służby zdrowia. A może wschowiankom zamiast mówić o prawie, przydałyby się informacje np. o profilaktyce raka szyjki macicy i zachęta do udziału w takich akcjach.  Mnie najbardziej przypadł do gustu panel o seksualności Polaków prowadzony przez profesora Izdebskiego. Nie wiem do czego miałby mnie on zaktywizować, ale profesor jest grzechu warty i ma wiedzę ogromną, więc nie wiadomo co z tego mogłoby wyniknąć:) Kolejny panel dość nieszczęśliwie zaprezentowany przez Panią Chudak będzie dotyczyć życia zakaukaskich kobiet. Spotkanie ma zapewne na celu pokazanie jak wspaniałe życie wiedziemy my, w porównaniu do mieszkanek Zakaukazia. Ta inicjatywa się chwali, bo jak się porównywać to widomo, lepiej w dół. Szefowa lubuskiego stowarzyszenia Baba przygotowała tak trudną tezę swojego wykładu, że Pani organizator tylko wydaje się, że będzie tu mowa o braku solidarności jajników. W końcu prezentacja kobiety sukcesu. Rozczarowanie moje było ogromne, gdyż nie będzie nią wschowianka. Pani Adela, była posłanka i rekordzista w szybownictwie, mieszkanka Leszna, będzie opowiadała o sobie i swoim zawodowym sukcesie. Smutne jest jednak to, że wśród nas nie znalazły się żadne warte zaprezentowania kobiety. Łatwiej się identyfikować z kimś, kto mieszka obok i zaczynał z tego samego miejsca z którego mogę wystartować i ja. Może wynika to z tego, że takich kobiet we Wschowie po prostu nie ma? Tu pozwolę sobie od razu zauważyć, że w dochodzeniu do celu nikt nie przebije Pani Maj, pomysłodawczyni wschowskiej Diany.

            Wszystko to Pani Urszula okrasi występem hejnalistów, który widziała we wschowskim liceum, następnie śpiewem chóru, który widziała w Bytomiu, a przyświecać kongresowi będzie motto, które usłyszała w Warszawie. W ten sposób projekcje marzeń i snów jednej pani ziszczą się na naszych oczach, a my maluczkie, będziemy - niejako z obowiązku -zmuszone do skorzystania z tego pomysłu.

Cała konferencja tak bardzo mnie zniesmaczyła, że raczej w kongresie udziału nie wezmę. Panie popełniały gafę za gafą deklarując brak politycznych konotacji by zaraz podkreślać inicjatywę lewicy. Tu do dyskusji włączył się burmistrz odkręcając słowa, chociaż właściwym wydaje się pytanie: co burmistrz na tej konferencji robił? Z jej przebiegu wynika, że Pan Grabka pilnował organizatorek i chyba słusznie, ponieważ chwilami prezentacja kongresu wchodziła na niebezpieczne tematy. Już całkowicie rozbiła mnie informacja o zaproszeniu na kongres pierwszej damy RP, bo z tego co wiem to już na odsłonięciu pomnika Diany miał we Wschowie być prezydent, a jak wyszło, wiadomo. Informacje na temat tego, o której nasza kongresmenka budzi się rano,  co ogląda w telewizji i jaki powinien być dobry mąż, były już ponad moje siły.

Jedynym światełkiem na spotkaniu była obecność Pani Renaty Chilarskiej, której pomysł na zademonstrowanie działających na terenie powiatu wschowskich organizacji wydaje mi się strzałem w dziesiątkę. Zresztą jako jedyna miała w sposób sensowny i przekonywujący coś do powiedzenia. Kongres, jaki przedstawiła, nie jest już tylko projekcją szalonej wizji i podpatrzonych pomysłów, ale skupia się na promocji tego,  co dobre we Wschowie i okolicy.

Co do potencjału intelektualnego Pani Urszuli Chudak o którym tak ładnie mówiła, wypowiadać się nie chcę, ale na jej pytanie, czy władza nie chciałaby mieć u siebie kreatywnych kobiet, zdecydowanie odpowiem. Droga Pani Urszulo! Władza jest zdominowana przez panów jak np. we Wschowie. Pani jednak martwić się o to nie musi bo zapewnienie, że ambicji politycznych się nie ma, wydaje się być wystarczające i całkowicie uspokaja pana burmistrza. Tylko po co w takim razie organizatorkom kongresu parytety?

Wschowski kongres będzie zapewne ogromnym sukcesem, w końcu frekwencja zapewniona, autobus amazonek oraz drugi z działaczkami ze Sławy, zawsze  jest zwarty i gotowy. Dla mnie ważniejsze byłoby dotarcie do tych pań oraz ich zaproszenie, które jeszcze nigdzie nie działają, a ich potencjał przepada gdzieś nad obiadem dla męża i stertą prania. Ja się nie wybieram, chociaż spotkania z profesorem Izdebskim mi żal.  Na szczęście pan burmistrz czuwa nad kongresem i nad poglądami pań organizatorek (lewaków nie pochwalamy) tak więc myślę, że i beze mnie się uda. Mimo, że nie widzę w tym spotkaniu żadnego sensu i żadnej szansy dla kobiet wschowskich, życzę powodzenia…

Acha i jeszcze jedno Pani Urszulo, niech pani tylko pamięta, bez promocji lewicowych parlamentarzystów proszę, bo pan burmistrz da po łapkach i drugiego kongresu nie będzie.

niedziela, 16 września 2012

Kilka uwag na temat Kongresu Kobiet


           Właśnie dobiegł końca IV Kongres Kobiet. Panie zachwycone swoim towarzystwem nie ukrywały jak wielkie ma to dla nich znaczenie. Ja także jestem zadowolona, że autobusami, pociągami i wyczarterowanymi samolotami zjechały do Warszawy by pogadać. Każde babskie spotkanie jest bliskie mojemu sercu, wiadomo kobietki tak lubią.

        Niestety Paniom wydaje się, że owe pogaduchy zmienią sytuację kobiet w Polsce, nic bardziej mylnego. Miałam to szczęście by oglądać w telewizji moment odczytania tegorocznych postulatów i przyglądać się zafrasowanej minie Pana Premiera słuchającego tych wywodów. Ku mojej rozpaczy postulaty są jak zwykle mało istotne i w większości nierealne. Panie chcą np. centrów kulturalnych na wsiach, ratyfikacji konwencji o przeciwdziałaniu przemocy, zwiększenia liczby kobiet w spółkach, radach nadzorczych czy na listach wyborczych poprzez wprowadzenie parytetów. Przy tej okazji opowiadają nam o szklanych sufitach (czasami hasło to mają wydrukowane na koszulkach). Muszę przyznać, że temat jest mi obcy, ponieważ w ciągu całego mojego życia dyskryminacji z powodu płci doświadczyłam tylko raz. W trakcie wykładów bardzo już leciwy profesor wyraził opinię, że pań na studiach być nie powinno i o Gurdżijewie opowiadać nam nie będzie, bo to poza naszą inteligencją. Ten sam pan twierdził również, że dzięki technikom joginów żyje już ponad 100 lat, dlatego jego przytyki o kobietach nie zabolały mnie tak bardzo, wiadomo na demencje rady nie ma.

         Do wszystkiego w swoim życiu doszłam pracą i osiągnęłam to dzięki własnej ambicji. Mam jednak koleżanki dla których najważniejsze ( a czasami bardzo wygodne ) jest pozostanie z dziećmi czego ja nie mogę sobie po prostu wyobrazić. Dzisiaj jestem pewna, że gdybym tylko chciała mogłabym zostać radną miejską lub nawet burmistrzem. Uważam, że gdybym postawiła sobie taki cel, mogłabym go spełnić. Naprawdę nie potrzeba do tego zmiany prawa, które zmuszać będzie nas obywateli do oglądania na listach niekompetentnych osób, które nie mają nic do zaoferowania, nic oprócz tego, że raz w miesiącu mają okres. Zdaję sobie sprawę, że ciężko zrozumieć przedsiębiorczej mieszkance Warszawy, że podczas wakacji na wsi nie spotykają gospodyń zaczytujących się w prozie Olgi Tokarczuk i dyskutujących o liberalizacji prawa aborcyjnego. Wiem, że feministki boli fakt istnienia kobiet chcących siedzieć w domu i wychowywać swoje dzieci, gotować obiadki dla męża i podawać mu piwo na tacy. Naprawdę znam takie panie i rękę sobie daję uciąć, że są całkiem szczęśliwe. Jedna z uczestniczek kongresu z rozbrajającą szczerością stwierdziła, że ostatnio w serialu widziała panią, która swojej pracownicy tłumaczyła, że kobiety na stanowiskach muszą wykonywać wszystko dwa razy lepiej niż mężczyźni. I tu się w pełni zgadzam, tak, w serialu taki wątek jest możliwy. Przez całe życie przylepiano mi łatkę wojującej feministki, bo tak w tym kraju nazywa się każdą, mającą swoje zdanie i ambicje kobietę - z tym stereotypem kongres winien walczyć i dawać szansę do zabierania głosu. Dalej jednak mamy dyskusję o przemocy, panie znają problemy maltretowanych osób, a wiedza ich jest naprawdę konkretna i rzetelna.  Niestety jedynym rozwiązanie, jakie widzą dzisiaj, to podpisanie konwencji o przeciwdziałaniu przemocy. Szkoda, że powołane stowarzyszenie nie ma w planach organizacji schronisk, które nie wyrzucają uciekającej kobiety po trzech miesiącach (tak jest obecnie). Oczywiście wszyscy krzyczą, że prawo jest złe, bo oprawca ma wylecieć z domu, w którym w spokoju i bezpiecznie będzie żyła sobie ofiara przemocy. Ludzie! Tak jest w bajkach, taka osoba musi zmienić miejsce zamieszkania i zaczynać odnowa bo ten kto dręczy nie zapomina i z reguły wraca. Panie w trakcie dyskusji o przemocy były oburzone nieobecnością ministra Gowina, który już dawno zapewnił, że pod tym dokumentem się nie podpisze, jak powiedział tak i pewnie zrobi, więc po co to narzekanie? Pan premier opowiadał zaś to, co kobiety chciały usłyszeć: tak wzrusza mnie los biednych bitych kobiet i mój rząd mimo negatywnych opinii ten dokument przyjmuje. Pan premier pewnie wie, że w sejmie ten sam dokument zostanie odrzucony głosami jego partyjnych kolegów.

          Kolejne z listy życzeń takich jak liberalizacja ustawy aborcyjnej, refundacja in vitro czy bezpłatnej antykoncepcji powtarzane było już wielokrotnie i panie doskonale wiedzą, że owe zmiany w obecnej sytuacji politycznej nie zostaną nawet przedyskutowane. Kolejny jednak raz bojowe panny powtórzyły je grożąc tipsowanymi paluszkami, że jeśli źli panowie w sejmie ich nie potraktują poważnie, to zdenerwują się i stworzą ruch polityczny a wtedy… No właśnie co wtedy? Pamiętam już te bitne okrzyki, kiedy to powstawała Partia Kobiet. Na upragnione 5% nie wystarczyły wówczas roznegliżowane plakaty. Panie podczas kongresu powinny zająć się raczej znalezieniem sposobów by kobiety w Polsce uczestniczyły w wyborach i głosowały tak jak czują, a nie tak jak czuje i nakazuje im mąż bądź ojciec. Aby kobiety chciały w polityce zaistnieć, muszą mieć szansę łączyć życie rodzinne z pracą, co w sytuacji ekonomicznej polskich rodzin, braku opieki dla dzieci, braku dofinansowania dla kandydatów nie będących członkami żadnej partii, stawia je w sytuacji co najmniej trudnej.

           Kolejny postulat nawet mnie rozbawił, gdyż żądając promocji równego udziału obojga rodziców w opiece i wychowaniu dzieci, panie nie zauważyły skończonej nie tak dawno temu dużej kampanii społecznej w polskich mediach promującej właśnie dojrzałe ojcostwo. Może członkinie kongresu uznały, że takich akcji trzeba nam więcej, chociaż według mnie potrzeba nam żłobków, kolorowych szkół z mało licznymi klasami tak by dzieci chciały w szkole przebywać, pracy itd.

          Interesujący jest również postulat mówiący o aktywizowaniu kobiet w związku z podniesieniem wieku emerytalnego. Czyli kolejny raz mają być wydawane nasze pieniądze, na nic nie warte szkolenia, dla niechcących w nich uczestniczyć osób. Szkolenia dobierane przypadkowo, bez rozeznania w lokalnych potrzebach. Panie nie potrzebują moim zdaniem aktywizacji, ale nowych miejsc pracy, a do tego potrzebne jest pochylenie się nad gospodarką i dofinansowaniem albo odciążeniem pracodawców. Kolejne pomysły nie warte są nawet komentowania, na szczęście znamy już temat kolejnego kongresu. Panie rozmawiać będą o mężczyznach i ich problemach i to może być  ciekawe…

    PS.  O tym, że dobrych pomysłów paniom nie brakowało, niech świadczy fakt zaplanowanej akcji promującej czytelnictwo: „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka”. Promowane będą książki o kobietach, dla kobiet i napisane przez kobiety, a wybrani autorzy będą czytać na głos swoje książki. Uczestniczki, które przyjadą z ulubionymi książkami, będą mogły zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z książką w łóżku, które będzie stało w centrum niestandardowej akcji”. I to jest dla mnie strzał w dziesiątkę.


wtorek, 4 września 2012

Jestem wkurzona


Jestem wkurzona! Niestety to sprawia, że nie chce mi się pisać. Mam pomysły, ale stopień mojego wkurzenia jest tak wielki, że całkowicie mnie zniechęca do wszystkiego. Co może wkurzyć prostego człowieka?

 Wysłuchałam np. przemówienia prezesa Kaczyńskiego a potem komentarzy do tego występu, teraz oczekuję briefingu ministra Rostowskiego, który do środy przeliczy koszty wszystkich pomysłów i oczywiście przedstawi nam je dokładnie. W zasadzie nie wiem co wkurza mnie najbardziej? Obietnice trudne do spełnienia, choć niewątpliwe ciekawe czy marnowanie cennego czasu na zabawy z kalkulatorem? Recesja rośnie, kryzys już nas dopadł, a oni się przepychają.

Wkurza mnie ramówka telewizyjna, która mnie ogłupia, marnuje mój czas a na dodatek uniemożliwia mi oglądanie ulubionych czy ciekawych programów, gdyż ich emisje zazębiają się.

Wkurza mnie początek roku szkolnego i dyskusja o polskiej szkole. Wciąż o tym ile to zarabiają nauczyciele, a wiadomo, że nic nie robią, że polska szkoła jest niedofinansowana, że dzieci idą do szkoły za późno, najlepiej żeby rozpoczynały naukę w wieku 3 lat, a w wieku 18 szły do pracy. Zresztą o poziom wykształcenia młodych wschowian dba również nasz burmistrz, tworząc trzydziestoosobowe klasy pierwsze w Szkole Podstawowej nr 2. Ba, oczywiście byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie dodała, że  mocno się postarał zatrudniając pomoce do dzieci czy nauczycieli wspomagających - w sumie ciężko jest określić ten twór. A nie lepiej byłoby stworzyć jedną dodatkową klasę z jednym nauczycielem prowadzącym? Wszyscy byliby zadowoleni. Jak można uczyć się czytania i pisania w tak dużej grupie? Teraz warto przemyśleć kwestie szkół wiejskich, które wbrew zdrowemu rozsądkowi gmina utrzymuje, w których zdaje się, że nie będzie żadnych trzydziestoosobowych klas? A we Wschowie wyrównujemy szanse edukacyjne dzieci wiejskich utrudniając naukę tym miejskim. Bo chyba nikt nie uważa, że nauka w tak licznej klasie ma coś wspólnego z komfortem nauczania? Strasznie mnie to wkurza, zwłaszcza wówczas, kiedy oglądam zdjęcia pomnika Diany i domyślam się ile kosztowało zadbanie o skwerek i ulice przy wschowskiej łowczyni. Moim zdaniem ważniejsza od zabytków jest przyszłość dzieci. W końcu od ich potencjału i inteligencji zależy nasza przyszłość.

Wkurzył mnie bloger Rafał Klan za wpis pt.  http://www.rklan.blog.zw.pl/?p=349 w którym to wkurza się na wschowskich blogerów i regionalne portale za to, iż piszemy o mało istotnej polityce. A powinniśmy np. o biogazowni i proteście z nią związanym. Wydaje mi się, że większość z nas pisze o tym, co nas boli… I powiem otwarcie, że mnie temat biogazowni nie rusza. Może dlatego, że zbyt mało o tym problemie wiem albo po prostu mnie on nie interesuje. Pozostaje nam tylko oczekiwać, że może bloger Owoc ruszy z ratunkiem.

Co najważniejsze wkurza mnie ząb, który boli mnie coraz bardziej…

 

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Subiektywny opis miasta


Idąc za przykładem wschowskich blogerów, którzy odpuścili sobie w ostatnim czasie komentowanie naszej podwórkowej rzeczywistości, co wynika zapewne z wszechobecnie panującego sezonu ogórkowego, oddałam się słodkiemu lenistwu ostatnich chwil lata. No i zaspałam, bo oto odbyła się Rada Miasta, a tam same niespodzianki.

Po pierwsze: wtargnięcie na obrady „zdesperowanego” mieszkańca zaatakowanego przez drzewa w Parku Wolsztyńskim. Portal zw.pl ogłosił ten incydent mianem skandalu, co trzeba przyznać jest określeniem z lekka przesadzonym (a może jednak nie, w końcu, jakie miasto taki skandal). Muszę przyznać, że zdesperowanego rozumiem, ponieważ sama od czasu do czasu lubię pospacerować po parku. Faktycznie, od pewnego czasu zmiany w tym miejscu były widoczne, wycięto krzaki, zagospodarowano przestrzeń wokół wieży ciśnień. Fragment parku to przecież część ścieżki rowerowej do Lginia, a zatem rowerzystów jest tam sporo. Dzięki opisanym zmianom spaceruje się lepiej. Trudno jednak polecić to miejsce spacerowiczom w wietrzny dzień, gdyż potwierdzi się teza „wschowskiego cityterrorysty” - gałęzie przy współudziale wiatru bez pardonu zaatakują nas. Park Wolsztyński, ale też park nad stawami to miejsca z niewykorzystanym potencjałem, takie brudzone perełki. A przecież wystarczyłoby - tak, tak znowu się będę wymądrzać - częściej dbać o wywożenie śmieci (apele o nieśmiecenie wydają się być bezsensowne), „ucywilizować” alejki tak, aby na szpilkach czy w sandałach nie połamać nóg, a dzieciom zaoszczędzić wstrząsu mózgu, poreperować ławeczki. We Wschowie jednak dominuje pewien określony typ działań: odtrąbienie pomysłu, duży zapał i kłopoty z finałem. Bo skoro nad stawami zlikwidowano starą scenę tworząc podest, założono śmietniki, odmalowano stare szalety (które zresztą juz zostały zatagowane graffiti)  to wyprostowanie alejek czy zlikwidowanie dziur w których zbiera się woda po każdym deszczu jest już nie lada wyczynem.  Czy naprawdę nie można by wstawić kilku nowych ławeczek do Parku Wolsztyńskiego (można zabrać kilka spod Fary ). Raczej nie - pod farę trafia przecież turyści zmordowani wielogodzinną przechadzką po naszym uroczym mieście, natomiast do Parku Wolsztyńskiego cała reszta, czyli ten znikomy procent ludzi żyjących w mieście.   Pozostaje zatem oburzenie i bardzo malowniczy protest.

Drugim arcyciekawym momentem rady było zapytanie Pana radnego Mazura o pracowników burmistrza i tegoż na to pytanie odpowiedź. O panu Chałupce pisać już nie będę, zdaje się, że wszystko już było wielokrotnie przerabiane. Trudno się nie zgodzić, że skoro nie ma prawomocnego wyroku nie ma powodu by kogoś wyrzucać. Pytano jednak o zaufanie… Uważam, że powinno się ono nieco zachwiać pod wpływem działań podjętych przez obu panów w trakcie ostatnich trzech miesięcy. Widocznie pan Burmistrz rozumie pojęcie kultury i jej szerzenia inaczej niż ja i pewnie cudownie się bawił na ostatnich Dniach Wschowy. A może normą jest załatwianie spraw ze złodziejami po swojemu, na zasadzie dogadajmy się. Ktoś już w końcu powiedział, że to „dziki kraj”. Dla mnie zaskoczeniem było wymienienie nazwiska Pana K. Rękosia. Kwestia wyborów w Szkole Podstawowej nr 1 ukazała pełne oblicze Pełnomocnika, który nie tylko lubi być w centrum uwagi, ale też wspaniałomyślnie stara się być przyjacielem każdego. Swoim zachowaniem zaszkodził sobie. Pan Burmistrz nadal go jednak lubi… co tam opinia  „głupiego ludu”, taka, prywatna, subiektywna. I tak właśnie toczy się z dnia na dzień ciężka praca samorządowca, cokolwiek zrobi nasz człowiek, subiektywne opinie o nim nie mogą mu zaszkodzić. Wydaje się jednak, że wcześniej czy później "głupi lud" się zastanowi, obejrzy i zagłosuje… subiektywnie.

sobota, 25 sierpnia 2012

Rowerland

 

 W poprzednim wpisie przyznałam się, że wysiłek fizyczny jest mi obcy, ale jeździć rowerem naprawdę lubię. Wprawdzie robię to od święta, ale zdarza się. Cieszy mnie fakt, że coraz więcej Polaków biega, jeździ rowerami czy w ogóle uprawia sporty.  Niestety tu odzywa się moje drugie ja, moja natura kierowcy. Muszę przyznać, że do jeżdżenia samochodem zmusiło mnie życie. Bo w Polsce o przyjemności z jazdy autem przy stanie polskich dróg mowy nie ma. Drogi, jakie są, każdy widzi: wąskie, dziurawe, źle oznakowane itp. itd.

 

Jakby tego było mało, ustawodawca postanowił wspomóc rowerzystów, którzy teraz mogą jeździć obok siebie, jeszcze bardziej utrudniając wymijanie na drodze. W związku z tym posiadacze dwukołowców z radością korzystają z otrzymanych przywilejów i wesoło stają się uczestnikami ruchu drogowego. Muszę się przyznać, że ten stan rzeczy doprowadza mnie do obłędu. Dość, że człowiek nie może się dobrze rozpędzić, bo już samochód szaleje jak rażony piorunem, to co kilka kilometrów piętrzą się wsie i miasteczka, radary i patrole drogowe, do tego dochodzi również wymijanie kolejnych rowerzystów.

 

Obecnie, z uwagi na stan dróg oraz nowych towarzyszy, podróż do jednej z miejscowości wypoczynkowych naszego regionu wydłużyła mi się o kolejne 10 minut.  Do tego rowerzyści są mało przewidywalni, o sygnalizowaniu skrętu można zapomnieć, są źle oznakowani a coraz częściej wybierają się na trasę ze słuchawkami na uszach, bądź wklepują ochoczo smsy podczas jazdy. Nie będę cytować, jakimi słowami obdarzam uczestników tych drogowych korowodów i przepychanek, bo nie wypada. Na dodatek znikąd zrozumienia, moje poglądy spotykają się z ogólnym oburzeniem, bo przecież nie ma dostatecznie wielu ścieżek rowerowych… Ale zaraz, przecież mamy naszą sławną ścieżkę rowerową do Lginia. No tak, ale ona jest jakimś połączeniem dróg asfaltowych, błotnych ostępów leśnych i przygospodarskich dróżek z wyskakującymi psami zerwanymi z łańcucha (te atrakcje czekają na nas podczas wjazdu do Lgnia). To, że na drodze znalazły się dwa punkty z ławkami nie czyni jej jeszcze ścieżką rowerową.  A tak na marginesie, proszę sobie wyobrazić rodziców, którzy mają pozwolić swojej szesnastoletniej córce na samotną przejażdżkę rowerową przez las do Lginia? Zgodzą się czy raczej każą jej jechać główną drogą?

 

Mam takie małe marzenie – chciałabym płynnie i bezpiecznie pokonać trasę Wschowa-Lgiń-Brenno-Wieleń. Niewiele, prawda? Skoro mój samochód może osiągnąć prędkość 80 – 90 km na godzinę, to chcę z tej możliwości skorzystać. Jeżeli nie to zamienię samochód na rikszę, zawsze będzie taniej. Oglądając koszulki protestujących przeciw biogazowni wpadłam na pomysł i jutro zamówię koszulkę z napisem: droga tylko dla samochodów!

 

Proponuję więc zmiany: niech samochody jeżdżą chodnikami, piesi chodzą  po ścieżkach rowerowych, a rowery na ulicę. Naprawdę to świetny pomysł, z którym wystartuję w najbliższych wyborach parlamentarnych…


piątek, 17 sierpnia 2012

Sport zabija


Jeśli ktoś myślał, że po Euro nie może spotkać nas już nic gorszego, zapewne nie oglądał relacji z Olimpiady w Londynie. Nie jestem obsesyjną fanką sportu, lubię po prostu piłkę nożną i w zasadzie tyle. Wynika to pewnie z tego, że odkąd pamiętam, wysiłek fizyczny był mi dość obcy. A tak na poważnie to faktycznie lekcje wychowania fizycznego były dla mnie koszmarem, najbardziej nie lubiłam gier zespołowych, czyli siatkówki, a zwłaszcza koszykówki.

            Niestety, za moich czasów nikt nie mógł być zwolniony z tych zajęć. Mówię niestety, bo od początku nie byłam materiałem na wybitnego sportowca i nawet 10 godzin sportu w tygodniu by tego nie zmieniło. Okazuje się jednak, że najważniejszą tezą powtarzaną przez wszystkich jest upowszechnienie sportu. Zaczynamy od podstaw, czyli od dręczenia dzieci. Oczywiście wszystko załatwi szkoła, będą ćwiczyć pewnie kosztem matematyki, polskiego itd. Co prawda dzieci mają również rodziców, ale wiadomo z nimi po powrocie ze szkoły można tylko zasiąść na kanapie, aby pooglądać telewizję i odpocząć od wychowania, nauczania i ćwiczenia.

            Poziom polskiego sportu sięgnął dna. Koszmarem były pierwsze dni olimpiady i obawa, że wyjedziemy z Londynu z jednym medalem. Zgadzam się z opiniami, iż zawiedli zwłaszcza ci, na których liczyliśmy najbardziej. Zgadzam się, że związki zamiast pomagać najzdolniejszym, raczej utrudniają im życie. Dramatycznie potrzebujemy programu naprawczego. Niestety, po wysłuchaniu pomysłów minister Muchy stwierdzam, że szansę na zmiany mamy niewielkie. W wielkim skrócie pomysły na reformy wyglądają tak: Teraz oprócz orlików otwarte będą również sale i inne obiekty sportowe prawie przez całą dobę, niestety nikt zdaje się nie rozumieć, że na tych obiektach potrzebni są trenerzy, mentorzy, którzy młodych ludzi będą prowadzić i wyłapywać perełki. Co najważniejsze nie powinni oni tej pracy wykonywać jako wolontariusze - potrzebne jest coś, czego Pani Minister nie ma, czyli pieniądze. Sport powinien być powszechny… czyli jaki? Może powinniśmy wszyscy ćwiczyć czy może chodzi jej o stworzenie wielu okazji by sport uprawiać?

            Pani minister twierdzi, że aktywizując społeczeństwo będziemy z ogromu osób wybierać najlepszych, którymi zajmą się specjaliści ze związków (już się boję). Tu nowość - zmieni się finansowanie, będą wyniki, będzie kasa. Pomysłów jest wiele, pani Mucha wzoruje się na programie brytyjskim, niestety zapomina dodać, że politycy angielscy przeznaczyli na dokonanie dość spektakularnych zmian miliony funtów. I tu największa obawa, w Polsce o nakładach finansowych  niewiele się mówi, planuje się zmiany w finansowaniu, przesuwaniu pieniędzy, ale nie o jej dodaniu,  dlatego obawiam się że ten plan nie wypali.

Plany planami, ale Pani minister nie oglądała jednak chyba relacji z igrzysk. Ja w pierwszej kolejności podwoiłabym ekipę psychologów pracujących z polskimi zawodnikami. Naszym sportowcom brakowało głównie charakteru, opanowania emocji lub wysokiej motywacji finansowej. Weźmy przykład Radwańskiej, pełna olewka i klasyczne tłumaczenie „było, minęło”,  w końcu na olimpiadzie nie zarobi na kolejną torebkę od Louisa Vuitton. Sylwia Gruchała, którą grzech pewności siebie doprowadził w ostateczności do utraty udziału w ćwierćfinale. Porażka podnoszącego ciężary Marcina Dołęgi czy Anny Rogowskiej (tyczka) to pokaz przegranej ze swoją psychiką, zabicie ich wyśrubowanymi wymaganiami. Czy w końcu tragiczna gra siatkarzy, którzy zarobili milion w lidze i tam zostawili swoją formę. Dlaczego psychika jest taka ważna, obrazuje podejście do tego wyzwania  złotego medalisty Tomasza  Majewskiego, który stwierdził, że w Londynie dobrze się bawił i wygrał. Wygrali wszyscy ci, na których fani, media nie stawiały. Dlatego dobry psycholog sportowy to dla polskiego zawodnika skarb… Przyznaję się, po tej olimpiadzie ja też potrzebuję pomocy psychologicznej.