niedziela, 11 listopada 2012

Marsz


Amerykanie po bardzo gorącej kampanii wybrali swojego prezydenta. Podobnie jak wielu z nas mam już dosyć informacji o tych wyborach  i nie to będzie dzisiaj tematem moich rozważań. Moja fascynacja dotyczy zaangażowania  przeciętnego Amerykanina w wybory i sposobu świętowania zwycięstwa ich kandydata. Dziwi mnie to jak wielu Amerykanów przekazuje datki na kampanię prezydencką, podziwiam ich zaangażowanie w pracę sztabów wyborczych. Z zainteresowaniem przyglądałam się ogródkom w których stawiano plakaty czy banery kandydatów. Mimo wielkiej tragedii, jaką było tornado, dla każdego Amerykanina nawet mieszkającego na zniszczonych terenach, logicznym było uczestnictwo w wyborach. Możemy im tylko pozazdrościć frekwencji i radosnej atmosfery na ulicach amerykańskich miast po zwycięstwie Obamy.  W chwili sukcesu szukają miejsc by spotkać się i wspólnie świętować.

 Przypominam, że w Polsce odbywa się kilka kampanii społecznych - zwykle miesiąc przed wyborami – podczas których namawia się przeciętnego Polaka do oddania głosu, a i tak nasza frekwencja niemal nigdy nie przekracza progu 50%. Słyszę potem te same zdania powtarzane podczas kolejnych wyborów: „A mnie tam polityka nie interesuje”, albo „Mój głos i tak nic nie zmieni” czy „Nie mam na kogo głosować”. W takich chwilach zazdroszczę Amerykanom właśnie tego, że pełnymi garściami chcą i potrafią korzystać z daru, jakim jest demokracja. Nie przypadkowo piszę o tym dzisiaj, 11 listopada, w najważniejszym dniu dla każdego Polaka. To doskonała okazja do tego, aby wspólnie zademonstrować siłę Polski, naszą wspólnotę i radość z okazji odzyskanej Niepodległości. Szansa na to jest nam jednak odbierana – moment, w którym ulicami Warszawy ruszy dwanaście różnych manifestacji nie pomaga w świętowaniu, a święto to czyni karykaturalnym. Nikt już nie czeka na  marsz radości, ale w napięciu oczekuje burd i bitew. Przywołajmy kolejny raz Amerykanów i ich święto 4 lipca, czas zabaw, festynów, korowodów i pokazów sztucznych ogni. Nie słyszałam nigdy, żeby zwolennicy demokratów  i republikanów świętowali  w tym dniu osobno.  Doskonale rozumiem,  że łączy się to z faktem, iż demokracja amerykańska ma ponad sto lat, a nasza tylko dwadzieścia parę, a zatem czy i my kiedyś dojrzejemy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz