Jeśli ktoś myślał, że po Euro nie może spotkać nas
już nic gorszego, zapewne nie oglądał relacji z Olimpiady w Londynie. Nie
jestem obsesyjną fanką sportu, lubię po prostu piłkę nożną i w zasadzie tyle.
Wynika to pewnie z tego, że odkąd pamiętam, wysiłek fizyczny był mi dość obcy. A
tak na poważnie to faktycznie lekcje wychowania fizycznego były dla mnie
koszmarem, najbardziej nie lubiłam gier zespołowych, czyli siatkówki, a
zwłaszcza koszykówki.
Niestety,
za moich czasów nikt nie mógł być zwolniony z tych zajęć. Mówię niestety, bo od
początku nie byłam materiałem na wybitnego sportowca i nawet 10 godzin sportu w
tygodniu by tego nie zmieniło. Okazuje się jednak, że najważniejszą tezą
powtarzaną przez wszystkich jest upowszechnienie sportu. Zaczynamy od podstaw,
czyli od dręczenia dzieci. Oczywiście wszystko załatwi szkoła, będą ćwiczyć
pewnie kosztem matematyki, polskiego itd. Co prawda dzieci mają również rodziców,
ale wiadomo z nimi po powrocie ze szkoły można tylko zasiąść na kanapie, aby
pooglądać telewizję i odpocząć od wychowania, nauczania i ćwiczenia.
Poziom polskiego sportu sięgnął dna. Koszmarem
były pierwsze dni olimpiady i obawa, że wyjedziemy z Londynu z jednym medalem. Zgadzam
się z opiniami, iż zawiedli zwłaszcza ci, na których liczyliśmy najbardziej.
Zgadzam się, że związki zamiast pomagać najzdolniejszym, raczej utrudniają im
życie. Dramatycznie potrzebujemy programu naprawczego. Niestety, po wysłuchaniu
pomysłów minister Muchy stwierdzam, że szansę na zmiany mamy niewielkie. W
wielkim skrócie pomysły na reformy wyglądają tak: Teraz oprócz orlików otwarte
będą również sale i inne obiekty sportowe prawie przez całą dobę, niestety nikt
zdaje się nie rozumieć, że na tych obiektach potrzebni są trenerzy, mentorzy, którzy
młodych ludzi będą prowadzić i wyłapywać perełki. Co najważniejsze nie powinni
oni tej pracy wykonywać jako wolontariusze - potrzebne jest coś, czego Pani
Minister nie ma, czyli pieniądze. Sport powinien być powszechny… czyli jaki? Może
powinniśmy wszyscy ćwiczyć czy może chodzi jej o stworzenie wielu okazji by
sport uprawiać?
Pani
minister twierdzi, że aktywizując społeczeństwo będziemy z ogromu osób wybierać
najlepszych, którymi zajmą się specjaliści ze związków (już się boję). Tu
nowość - zmieni się finansowanie, będą wyniki, będzie kasa. Pomysłów jest wiele,
pani Mucha wzoruje się na programie brytyjskim, niestety zapomina dodać, że
politycy angielscy przeznaczyli na dokonanie dość spektakularnych zmian miliony
funtów. I tu największa obawa, w Polsce o nakładach finansowych niewiele się mówi, planuje się zmiany w
finansowaniu, przesuwaniu pieniędzy, ale nie o jej dodaniu, dlatego obawiam się że ten plan nie wypali.
Plany planami, ale Pani
minister nie oglądała jednak chyba relacji z igrzysk. Ja w pierwszej kolejności
podwoiłabym ekipę psychologów pracujących z polskimi zawodnikami. Naszym
sportowcom brakowało głównie charakteru, opanowania emocji lub wysokiej
motywacji finansowej. Weźmy przykład Radwańskiej, pełna olewka i klasyczne tłumaczenie
„było, minęło”, w końcu na olimpiadzie
nie zarobi na kolejną torebkę od Louisa Vuitton. Sylwia Gruchała, którą grzech
pewności siebie doprowadził w ostateczności do utraty udziału w ćwierćfinale.
Porażka podnoszącego ciężary Marcina Dołęgi czy Anny Rogowskiej (tyczka) to
pokaz przegranej ze swoją psychiką, zabicie ich wyśrubowanymi wymaganiami. Czy
w końcu tragiczna gra siatkarzy, którzy zarobili milion w lidze i tam zostawili
swoją formę. Dlaczego psychika jest taka ważna, obrazuje podejście do tego
wyzwania złotego medalisty Tomasza Majewskiego, który stwierdził, że w Londynie
dobrze się bawił i wygrał. Wygrali wszyscy ci, na których fani, media nie stawiały.
Dlatego dobry psycholog sportowy to dla polskiego zawodnika skarb… Przyznaję
się, po tej olimpiadzie ja też potrzebuję pomocy psychologicznej.
Jak na razie jeden z nielicznych blogów, poruszających wiele tematów. Z Dołęgą bym był ostrożniejszy - polecam szczególnie teksty Steca na Wyborczej.
OdpowiedzUsuńŻyczę wytrwałości w prowadzeniu bloga. Tak trzymać