Kiedy
nadchodzi moment, że w naszym życiu rozpoczynamy nowy etap i oczekujemy dziecka,
przyjaźnie nastawieni ludzie zaczynają nas zalewać informacjami na temat
macierzyństwa. Ja słyszałam setki historii o cudowności tego momentu.
Macierzyństwo miało być najpiękniejszym okresem mojego życia, małe stópki,
pierwsze słowa, uśmiechy, po prostu sama słodycz. W mądrych gazetach pisano, że
dzięki instynktowi w naturalny sposób rozpoznam, co moje dziecko chce mi
zakomunikować i oczywiście na każdą przypadłość jest kilkanaście różnych
rozwiązań.
Posiadanie
dzieci to łatwizna… W końcu wszystko jest opisane, udokumentowane, a zatem
czego tu się bać? Więc się nie bałam, a kontakty ze sfrustrowanymi mamuśkami
(było ich niewiele) ograniczyłam do zbędnego minimum. Po narodzinach dziecka (kiedy
już doszłam do siebie, a trwało to trochę) w pierwszej kolejności dziękowałam
właśnie im za to, że jako nieliczne powiedziały prawdę, która jest dość
brutalna. Bycie rodzicem to straszna praca, tak, tak… Dwadzieścia cztery godziny na dobę, bez
urlopów, co najmniej przez najbliższe osiemnaście lat. Płacz, pot i łzy.
Pewnie,
że im dalej tym lepiej, człowiek zaczyna panować nad sytuacją i nabywać
potrzebnych kompetencji. Początki są jednak potworne. Człowiek jest notorycznie
zmęczony, traci kontrolę nad swoimi zachowaniami łapiąc się na tym, że kołysze
wózek z zakupami w supermarkecie. O czytaniu, oglądaniu filmów czy nawet słuchaniu
czegoś innego niż Fasolki nie ma mowy (to mój przypadek akurat). Jeśli w końcu
wrócimy do pracy to z reguły śpimy jeszcze mniej a poziom naszej inteligencji
dramatycznie spada. Potem jest ząbkowanie, szczepienia, choroby, opiekunki,
przedszkola, szkoły i tak dalej i tak dalej… Z biegiem czasu wcale nie jest
łatwiej. Kiedy w końcu dzieci zakładają swoje rodziny, rodzic myśli: "No,
w końcu teraz pożyję, wypłynę, może podziałam społecznie" i zostaje np.
premierem. Dzieci nie zapominają. W najmniej spodziewanym momencie przypomną,
że są pieszczoszkami rodziców już na zawsze i właśnie wtedy wbrew radom matki i
ojca zrobią największą głupotę swojego życia. To w małym skrócie przydarzyło
się właśnie premierowi Tuskowi i to, że jego syn oficjalnie przyznał, że "jest
debilem" wcale nie polepsza sytuacji ojca.
Jeżeli
cieszy cię ta sytuacja, to po cichutku, na paluszkach, zajrzyj do pokoju swoich
pociech, przyjrzyj się im uważnie, już niedługo może cię spotkać coś podobnego…
chociaż nie wiem jak bardzo możesz się starać? Może lepiej nie cieszyć się z
problemów innych i nie napiętnować tylko pożałować, bo wszystko przed nami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz