Amerykanie po bardzo gorącej kampanii wybrali swojego
prezydenta. Podobnie jak wielu z nas mam już dosyć informacji o tych wyborach i nie to będzie dzisiaj tematem moich
rozważań. Moja fascynacja dotyczy zaangażowania przeciętnego Amerykanina w wybory i sposobu świętowania
zwycięstwa ich kandydata. Dziwi mnie to jak wielu Amerykanów przekazuje datki
na kampanię prezydencką, podziwiam ich zaangażowanie w pracę sztabów
wyborczych. Z zainteresowaniem przyglądałam się ogródkom w których stawiano
plakaty czy banery kandydatów. Mimo wielkiej tragedii, jaką było tornado, dla każdego
Amerykanina nawet mieszkającego na zniszczonych terenach, logicznym było
uczestnictwo w wyborach. Możemy im tylko pozazdrościć frekwencji i radosnej atmosfery
na ulicach amerykańskich miast po zwycięstwie Obamy. W chwili sukcesu szukają miejsc by spotkać się
i wspólnie świętować.
Przypominam, że w
Polsce odbywa się kilka kampanii społecznych - zwykle miesiąc przed wyborami –
podczas których namawia się przeciętnego Polaka do oddania głosu, a i tak nasza
frekwencja niemal nigdy nie przekracza progu 50%. Słyszę potem te same zdania
powtarzane podczas kolejnych wyborów: „A mnie tam polityka nie interesuje”,
albo „Mój głos i tak nic nie zmieni” czy „Nie mam na kogo głosować”. W takich
chwilach zazdroszczę Amerykanom właśnie tego, że pełnymi garściami chcą i potrafią
korzystać z daru, jakim jest demokracja. Nie przypadkowo piszę o tym dzisiaj,
11 listopada, w najważniejszym dniu dla każdego Polaka. To doskonała okazja do
tego, aby wspólnie zademonstrować siłę Polski, naszą wspólnotę i radość z
okazji odzyskanej Niepodległości. Szansa na to jest nam jednak odbierana – moment,
w którym ulicami Warszawy ruszy dwanaście różnych manifestacji nie pomaga w świętowaniu,
a święto to czyni karykaturalnym. Nikt już nie czeka na marsz radości, ale w napięciu oczekuje burd i
bitew. Przywołajmy kolejny raz Amerykanów i ich święto 4 lipca, czas zabaw,
festynów, korowodów i pokazów sztucznych ogni. Nie słyszałam nigdy, żeby
zwolennicy demokratów i republikanów świętowali
w tym dniu osobno. Doskonale rozumiem, że łączy się to z faktem, iż demokracja
amerykańska ma ponad sto lat, a nasza tylko dwadzieścia parę, a zatem czy i my
kiedyś dojrzejemy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz