I już po świętach. Zleciało szybko i zapewne nie przełożyło
się czasowo na włożone w nie wysiłki. Miesiąc a czasami i więcej na
poszukiwanie prezentów, zakupy, sprzątanie czy spowiedzi i roraty dla
katolików. Wszystko po to by powitać Dzieciątko, posiedzieć z rodziną przy
sztucznym drzewku.
Mimo wszystko zawsze czekam na te Święta i z uporem maniaka
staram się powtarzać coroczne rytuały. Nie będę ukrywać, że robię to wszystko z
przyjemnością. W tym roku siadając do wigilijnego stołu byłam w pełni zadowolona.
Dom czysty, prezenty od serca przemyślane, goście zaproszeni.
Ważnym punktem wieczoru wigilijnego jest pasterka, tym
razem niezwykła bo po raz pierwszy w nowym, jeszcze nieukończonym kościele.
Okazało się, że było nie tylko egzotycznie… Surowe mury i egipskie ciemności
robiły wrażenie, ale trzeba przyznać, że było pięknie. Widać było jak wiele
wysiłku trzeba było włożyć w
zorganizowanie tej mszy. Wyjątkowe udane, niepolityczne kazanie, psuły
jednak odgłosy spod kościoła. I tu mam prośbę do wszystkich rodziców by nie zmuszać
młodych do uczestnictwa w mszy a pozwolić im spotkać się i poplotkować w
domach, by tym którzy do kościoła trafili, nie utrudniać uczestnictwa w mszy.
Młodość ma swoje prawa, spotkanie w nocy za pozwoleniem rodziców jest zawsze
atrakcyjne, niestety w kościele bez szyb, każdy objaw radości i dyskusji był
słyszany. Pewnie nikomu by to nie przeszkadzało, gdyby nie wyjątkowe warunki. Z
naładowanymi bateriami święta przebiegały bez zarzutu, no może tylko miejsc
parkingowych rozpaczliwie brak, ale o tym za chwilę. Następnego dnia, w pierwszy
dzień świąt udałam się na spacer z moim dzieckiem i… zamarłam z przerażenia.
Oto w trzech miejscach w naszym mieście, a myślę, że było ich więcej,
zobaczyłam zdewastowane znaki drogowe. W okolicach ciastkarni u Paula, obok sklepu
Royal i na osiedlu Jagiellonów znaki drogowe były już nie tylko wygięte, ale wręcz
wbite na siłę w ziemię. Ludzie! Ja rozumiem takie szaleństwo w czasie Nocy
Sylwestrowej, kiedy to niektórzy myślą, że są prawdziwymi twardzielami jak
wygną taki jeden czy drugi słup, ale po wigilii? Kogoś opłatek bożonarodzeniowy
poniósł? Wstyd. Do miasta zjechali się ludzie, z rana ruszyli do kościołów na
poranne msze a tu taki widok! Rozumiem, że patrole straży miejskiej zajęte ściganiem
dzieci rzucających petardami wyrobiły w ciągu dnia limit godzin pracy i
wieczorem można już było robić na mieście co się komu podoba.
O służbach mundurowych i ich aktywności jeszcze jedna
anegdotka. Podczas drugiego dnia świąt do drzwi znajomej zapukała policja (tak,
tak, nie kolędnicy a policjanci), bo sąsiedzi wyrazili swoje oburzenie tym, że swój
samochód zaparkowała na trawie przed blokiem. Policjanci, chociaż bardzo mili, wprawili
całą rodzinę w konsternację. Nie ma to
jak sąsiedzka, świąteczna życzliwość. Miejsc do parkowania brak, bo trwały
spotkania rodzinne, bo goście przyjechali i chociaż raz w ten świąteczny czas
można sobie podarować. Wiadomo przecież, że trawa nie zęby i odrośnie. Na
szczęście nastrój uratowała kolorowa grupa kolędników, pięknie przebranych i
grających na instrumentach (i to bez fałszowania). I tu jednak dodam łyżkę dziegciu.
Odzew mieszkańców - przynajmniej w mojej okolicy był kiepski - a szkoda, bo
młodych ludzi po prostu zniechęcamy.
W nowym roku życzę wszystkim czytelnikom mojego bloga, aby
nam się chciało, robić coś dla innych, pomagać drugiemu człowiekowi
bezinteresownie, reagować na zło i fałsz, korzystać z tego, co przygotują i zorganizują
inni, docenić tych, którzy na pochwałę zasługują i zwracać uwagę tym, którzy o
innych zapomnieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz