Kiedy
rozpoczynałam studia kilka lat temu był to nie lada wyczyn. Musiałam spełnić
szereg warunków, aby to osiągnąć: cztery lata w liceum, matura (znacznie
trudniejsza od dzisiejszej) i egzaminy wstępne na studia. Tak, egzaminy,
dzisiaj to wydaje się fantastyką. Współczesny maturzysta nie przejmuje się już
egzaminami, wiadomo na studia, jeśli tylko chce, dostanie się zawsze, właściwie
uczelnie będą się o niego "biły". Rektorzy i nauczyciele zachęcają
młodzież kolorowymi plakatami, folderami, atrakcyjnymi wykładami z gwiazdami, nowymi
kierunkami studiów. Np. w roku szkolnym 2012/2013 można będzie studiować już
nie tylko robotykę, ale i hipologię (naukę o koniach) i wybrać specjalizację z
dwóch: wierzchowego lub wszechstronnego użytkowania
koni. To jeszcze nic, kiedy już człowiek znajdzie się na wymarzonym kierunku to
nadal nie musi się przemęczać.
Obracam
się ostatnio wśród wielu studentów, akurat studiów zaocznych. Nowością jest
podejście do egzaminu. Student otrzymuje temat, zestaw lektur i ma w domu
przygotować pracę a następnie… przepisać ją na egzaminie! Tak, to nie pomyłka.
Nie wiem, może to sposób na walkę ze ściąganiem z Internetu czy ściąganiem w
ogóle, może to forma nauki korzystania z lektury czy też ćwiczenia z czytania
ze zrozumieniem. Kolejne zdziwienie wywołała u mnie jakość prac magisterskich.
Natrafiłam np. na ankietę 10 pytań, w tym na wstępie te określające
ankietowanego, czyli płeć, miejsce zamieszkania, wiek. Oczywiście te podstawowe
informacje powinny się zmieniać tak, aby odpowiadały na potrzeby pracy. Za
moich czasów porządna ankieta musiała zacząć się od skierowanego do
ankietowanego wstępu, informującego kto i dlaczego chce ją przeprowadzić, potem
była tzw. metryczka, czyli te podstawowe pytania dotyczące ankietowanego i w końcu
pytania właściwe. Nie wspomnę już, że w mojej pracy do zbadania tematu i potwierdzenia
przyjętej tezy użyłam aż czterech różnych
metod. Obecnie prace magisterskie buduje się na bazie… ankiety. Tak wyglądają
studia, najczęściej prywatne, skierowane do studentów zaocznych. Nie może nas później dziwić fakt, że ci
wszyscy wykształceni ludzie jakoś nie bardzo potrafią sobie poradzić w życiu,
kiedy życie do tej pory było im tak ułatwiane. Trafiają potem do urzędu pracy
jako bezrobotni, tworzą ruch oburzonych, ponieważ papier z tytułem jest a pracy
nie ma i dziwią się bo w końcu obiecano im więcej.
Obserwując
ten upadek szkolnictwa wyższego nie dziwi mnie protest rodziców i nauczycieli w
obronie Pani Dyrektor jednej ze wschowskich podstawówek. W końcu kobieta po
jednej kadencji zostaje nie wybrana na kolejną. Wiadomo: spisek, w końcu we
Wschowie ci sami dyrektorzy okupują stołki latami. Wprawdzie szkoła zaliczyła
kolejny spadek w rankingach obrazujących wyniki egzaminu klas szóstych, ale co
tam, Pani Dyrektor przedstawiła program naprawczy. Na konkurs rodzice wysłali
człowieka pracującego dla burmistrza, nikt ich nie namawiał, człowiek ten
został wybrany przez nich samych, ale to okazało się również problemem. Kolejny skandal - wygrał
młody człowiek, co jest zarzutem samym w sobie, pochodzi z Leszna (to dramat) i
co najgorsze… jest nauczycielem wychowania fizycznego. Ta skandaliczna historia
skończyła się masowym protestem i pytaniami w stylu: "Dlaczego kandydaci
nie dostali takich samych pytań"".
Nawet
nie mam siły się śmiać, właściwe to nie jest śmieszne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz